wtorek, 26 lipca 2016

shit happens

W poczuciu kompletnego osamotnienia, snując się po psytransach, bez nadziei na lepsze jutro, dziwiąc sama siebie, pytam kolesia:
- Po ile to MDMA?
Tak, muszę się pogodzić z życiem, muszę wziąć się w garść i zaakceptować ludzi oraz siebie, muszę zacząć ogarniać. To jedyna droga. Muszę dać radę, muszę to przeżyć, nie potrafię inaczej. Boję się własnego cienia.
- To wezmę dwa razy, a macie jakieś kartony?
W bezpieczny sposób wzbogacę się duchowo. Muszę dać radę.
- A ile mikro?
Chcę być wolna, jak moi znajomi.
- Okej, no to też dwa razy.
Będzie dobrze, kolorowo, pięknie. Wraz z moją odwagą nadejdzie wyzwolenie, wreszcie spojrzę światu w twarz.
- Dzięki, będzie zajebiście!
Tym łatwym sposobem uprzątnę mój bałagan.
Potrzebuję pomocy w wyjściu do świata.
Będę taka jak kiedyś, swobodna i nieskrępowana, bez obaw.
Chcę tylko, żeby było dobrze.
Wyjdę wreszcie z własnych ograniczeń i przezwyciężę siebie, odnajdę moc.
I choćbym szła przez ciemną dolinę, zła się nie ulęknę.
Przestanę się bać.


...a jednak nie pomogło.