środa, 10 kwietnia 2013


ośrodek welcome to



12 miesięcy, zmiana planów nieplanowana. Może Ix do mnie dojedzie.
Może gdy wrócę blog zamiast o głupotach będzie o samorozwoju, ale szczerze w to wątpię. Tak tylko gdybam. Może teraz zacznie się udawać i faktycznie będzie koniec, a może zerwę się wcześniej i ucieknę do Francji, by tam w rynsztoku dokonać krótkiego żywota, albo do jakiegoś Amsterdamu czy coś, pożegnać się ze światem nad ostatnią metrową ŚCIECHĄ, nad moją LINE OF LIFE. Może nie dotrwam nawet do mojego terminu, bo zaraz trafi we mnie meteor z koksu?
A może nie.
Pewne jest to, że biedronkowe orzeszki ziemne mi szkodzą i będę niedługo rzygać. Pewna jestem też, że dziś nie zasnę. Ośrodek welcome to, sun of jamaica blue.
Znikam.


P.S. Widzę świat w proszku.
P.P.S. Życie mi się sypie.
P.P.P.S. To wciąga.



niedziela, 7 kwietnia 2013


Ix miała zapaść. Żeśmy się dobrały, pamiętam naszą pierwszą rozmowę. Mocno punkowy imidż, mało w głowie, wiele do powiedzenia. Wiosna, knajpa rzędu najniższego, trochę mordownia, piwo za trzy złote i żul z rozkwaszonym kinolem leżący na stole. Żywa dyskusja na temat narkotyków, popołudniowe słoneczko, a ona nie wiadomo po co przytargała ze sobą gitarę. Ach, wiadomo po co, żeby uzbierać jakiś marny grosz.
Fajnych miałyśmy chłopaków wtedy. Na tyle fajnych, że ja swojego nikomu nie przedstawiałam. W ogóle w liceum było dość zabawnie, chociaż ciężko mi cokolwiek sobie przypomnieć. Pamiętam nasze ostatnie wspólne wagary. Pamiętam też dokładnie wyprawę na maki, leniwe popołudnie z jej psem i popijanie Perły. Bardzo mnie niedawno ubawiło, kiedy o tym opowiadała: "siedziałyśmy u mnie i nic nam się nie chciało, bo ukradłaś mamie jakieś tabletki".
Czerwcowe noce, homet, poranne lipcowe jointy.
Miałyśmy uciekać do Berlina, a nigdzie w końcu się nie ruszyłyśmy.
Obyśmy tu nie zgniły.

wtorek, 2 kwietnia 2013


Spójrzcie, spójrzcie
ja stoję, ja tańczę, ja walczę